Jarek Lustych

/&infin

Szukanie wzoru

Nie suchego, matematycznego, który może tworzyć choćby i najpiękniej opisujące powierzchnię świata fraktale. Wzór tutaj musi mieć wartość odsyłającą go do ogólnej zasady lokowanej poza światem przypadku i pozoru. Trudno od tego się uwolnić, skoro cały nasz rozwój cywilizacyjny zależał od koncepcji Boga, z której wynikało przeświadczenie, że istnieją w naturze obiektywne prawa nadane przez byt absolutny, a więc celowe jest ich poszukiwanie. To z kolei doprowadziło do rozwoju nauki teoretycznej, czego konsekwencją (o paradoksie!) było powstanie materializmu scjentystycznego. Ponieważ nauka teoretyczna i koncepcje materialistyczne nie mogą zaspokoić jednak, wyróżnianej często jako podstawowa, potrzeby uogólnionego poznania świata, uprawnione są wszelkie próby prowadzące w tę stronę, zwłaszcza jeśli wartością będzie tu nie osiągnięcie celu, lecz sam proces. Takie próby można podejmować także na gruncie sztuki.
Jarosław Lustych zajmuje się grafiką, którą traktuje w szczególny sposób, eksploatuje jedną, przypadkowo wybraną, matrycę - kawałek kory. Odbitki wykonywane są przy użyciu farby olejnej, zaś wszelkie głębie i zróżnicowania fakturowe wynikają z naklejania ich kolejnych warstw na siebie. Artysta porzucił obrazowanie, przedstawianie ludzkich figur, obiektów realnego świata ze względu na ich literackość, symbolizm zakotwiczony w bebechach twórcy i odbiorców. Zapragnął gestu bardziej stonowanego, oszczędnego, ale przez to bardziej obiektywnego, odnoszącego się do poznania, a nie emocjonalnej komunikacji.
Pojęcie "wzór" to w naszym języku i ornament, i matematyczna formuła pozwalająca na opis i generowanie pewnych obiektów. Pomiędzy oboma znaczeniami istnieje jednak związek, tak doceniany na przykład przez sztukę islamu wieków średnich.
Odbitki Jarosława Lustycha kierują naszą uwagę ku temu, co przenika naturę i co pojawia się na jej powierzchni, ku przypadkowi, który sprawia, że nie ma dwóch identycznych fal czy pomarszczonych wiatrem wód. Wiemy, jak głęboko to sięga, gdzieś w przestrzenie cząsteczek i atomów, gdzie niewzruszone prawa strzegą przypadkowego ruchu. Wiele od niego zależy - od trzepotu skrzydeł motyla może zacząć się huragan, a od konsekwentnego wykonywania odbitek?
Niezależnie od wyniku dociekań, od rozważań na temat przypadku i obiektywnych praw, mamy do czynienia z koncepcją optymistyczną zakładającą tajemnicę, poznawczą przygodę, która niesie ze sobą nie przewidywane jeszcze możliwości.
Proces, który temu towarzyszy, jest niejako uproszczony. Cała uwaga skupia się na materii. Rolą autora jest wybór matrycy wprost ze świata natury i konsekwentnie wykonywany pomysł. Na resztę składa się substancja owej matrycy i, jak w starych technikach bywa, jakości materiału - papieru, który artysta kupił jeszcze w 1986 r. w Chinach. Uroda materiału, niezwykle wówczas taniego (3 centy za arkusz), strach przed zepsuciem, niemożliwym do naprawienia, wszystko prowadziło do postawienia sobie odpowiedzialnego zadania, które wiąże się z próbą zrozumienia natury, jej ukrytego, a przecież odczuwalnego, mimo całej przypadkowości zjawisk i losu, porządku. Przestrzenna aranżacja, która powstała z tub-lampionów wykonanych z nadrukowanego papieru, odwołuje się do wschodniego porządku świąt, powstałych, jak się wydaje, z estetycznego przeżycia natury i jej przemian. Poetyckie nazwy tych świąt-festynów: Puszczania Latawców, Jesiennej Pełni Księżyca czy Lampionów przypominają liryczno-baśniową atmosferę czasów pierwszych intensywnych kontaktów między kulturą Europy a kulturą Wschodu. Kontaktów, które nie zakończyły się zniszczeniem jednej z nich, lecz wzajemnymi inspiracjami. Może najbardziej była inspirująca egzotyczna całość, funkcjonalna, a przecież tak odległa od naszej. To wrażenie świata alternatywnego, gdzie odnajduje się znane ze swojej kultury przedmioty i instytucje, ale w innej redakcji. Gdzie znajduje się także obiekty nam nieznane, a więc świadczące o jakimś braku niespełnionej możliwości - wszystko to, co czyni z podróży „tam” wyprawę w głąb własnego „ja”. Całość doświadczenia wyprowadza "ja" z kulturowych kategorii naoczności.
"/&infin" to precyzyjnie skonstruowana przestrzeń, gdzie nawet materiał został podporządkowany pierwotnemu zamysłowi budowania, tak jak Natura tworząca nowe całości z powtarzalnych elementów. "/&infin" wprowadza nas w rzeczywistość sztuki odległej od potoczności i popularnej teraz twórczości, w której takiego znaczenia nabiera ikonografia, obraz cytowany i przetwarzany, w której wielkie możliwości cyfrowego już teraz zapisywania, przechowywania i obrabiana obrazów stają się nie tyle wolnością, co niewolą. Tak jakby potop wizerunków, odbić nie zostawiał na nas suchej nitki własnej imaginacji i własnych refleksji na temat zasad kreacji i poznawczych funkcji sztuki. Jakby wszystko, co nie towarzyszy potężniejącemu kulturowemu trendowi, było nieważne. Chęć bycia aktualnym, sprawczym, prowadzi także do takiego formułowania treści, żeby były zrozumiałe i przekonywające dla tych, którzy odbierają już przede wszystkim obrazy, a nie teksty. Jednak nawet najbardziej twórcze przekształcanie kliszy, ironizowanie na ich temat wiąże interpretatorów w tym samym polu. Nie pozwala na osiągnięcie prędkości ucieczki, czy, wręcz odwrotnie, zatrzymanie się. Lustych wydaje się świadomy tych niebezpieczeństw, a jego twórczość ma szansę uzmysłowić je odbiorcy. Nie należy oczywiście być leśnym dziadkiem, ślepo kultywującym tradycje grafiki warsztatowej. Trzeba wychodzić z własnym i naprawdę istotnym problemem, próbować i mylić się, ale poszukiwać.
Prace Jarosława Lustycha dają przynajmniej powód do takich rozważań. Jest w nich do wychwycenia coś ze sztuki naiwnej - pewna pokora i brak śmiałego zamachu wobec tradycji - wszystko już gdzieś, jakoś było, ale to wcale nie znaczy, że trzeba to porzucić. Jest w nich odwołanie się do całości, do tego, co istnieje poza współczesnym wymieszaniem wszystkiego, jest w nich świadome samoograniczenie, kierujące uwagę i wyobraźnię, delikatnie i jakby mimochodem, na przesłanie dotyczące nieskończoności.

Krzysztof Żwirblis